piątek, 29 listopada 2013

Jak dbam o usta w zimie, ulubione produkty i miły zakup w dzisiejszym Rossmanie

Cały dzisiejszy post dotyczyć będzie ust: tego jak o nie dbam, co stosuję itp.
Na wstępie chcę zaznaczyć, że odkąd weszło mi w krew smarowanie ust kremem, pomadką czy błyszczykiem zniknął wieczny zimowo-letni problem suchych i popękanych ust. Wcześniej w okresie zimowym pojawiały się bolesne pęknięcia niemal do krwi i skórki, które tworzyły nowe pęknięcia i zadziory. Ale już drugą zimę nie mam z tym żadnego problemu.

Sekret tkwi w tym, że smarowanie ust preparatem musi stać się Twoim nawykiem. I nie ważne czy w domu, czy na zewnątrz. Wychodzę z założenia, że usta muszę mieć cały czas pokryte cieńką (wewnątrz) lub grubą (na zewnątrz) warstwą kosmetyku do ust. Każdy oczywiście ma własne preferencje, ale ja lubię kosmetyki, które nie wchłaniają się w 100% tylko pozostawiają tłustą warstwę na wrażliwej skórze. Po prostu, gdy nie mam nic na ustach zaczynam je oblizywać. Ale nie smaruję się kosmetykiem na noc.

Obecnie stosuję niezawodny Carmex i pomadkę Alterry. Carmex kocham miłością pierwszą, niezawodną, najczystszą. Nigdy z niego nie zrezygnuje.
Ale będąc dzisiaj w Rossmanie natknęłam się na ciekawy produkt Isany. Był w cenie na do widzenia, kosztował jedyne 2 zł, tyle samo zapłaciłabym za słoiczek, więc wylądował w czerwonym koszyku. Jeżeli lubicie carmexopodobne specyfiki to polecam zaopatrzyć się w http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=52278 produkt.
Lekki waniliowy zapach, przyjemne, lżejsze niż w wypadku Carmexu mentolowe chłodzenie, konsystencja gęsta, zbliżona do oleju rycynowego, wydajność (wystarczy jedno dotknięcie palca, żeby nasmarować całe usta), po kilkukrotnym już stosowaniu mogę go polecić :)

A jakie są wasze ulubione kosmetyki do ust?

czwartek, 21 listopada 2013

Paznokcie jak nie pomalowane, czyli mój bezsensowny make up paznokci (bez zdjęć)

Jak każda kobieta lubię malować paznokcie. Wyglądają wtedy ładniej i estetyczniej. Jednak w przeszłosci dawałam im popalić zębami, więc straciły piękny kształt, który spłynął na mnie w genach. Stały się odrobinę łopatkowate (przez wygryzanie boków) i nie sięgają za opuszek. Toteż nigdy nie maluję ich na kolorowo. Wiem, teraz mi powiecie, że lakierem można w pewnym sensie zmienić lekko kształt płytki... Ale po prostu nie czuję się w kolorowych paznokciach. I koniec.
Więc maluję na przeźroczysto albo cielisto. Moim ulubionym cielistym lakierem był Wibo Express Growth, taki bez drobinek, o kolorze w zasadzie identycznym z kolorem moich paznokci. Ladnie wyciągał mi dłonie i palce, stawały się dłuższe i bardziej estetyczne niż nie pomalowane. Ale w zasadzie we wszystkich lakierach przeszkadzało mi to, że błyszczały i mieniły się jak szalone. A ja lubię maty.
Więc kupiłam matowy top coat z Lovely. I kiedy chcę się wybrać na imprezę, na radkę (bo przeważnie nie maluję jednak paznokci, rzadko co mi się podoba, a wolę je natrzeć olejem niż zmywaczem) maluje je cielistym lakierem i matowym top coatem. Paznokcie przestają lśnić, stają się pięknie matowe, bardziej niż moje "oryginalne" i to lubię. I tego malowania w ogóle nie widać. I o to chodzi. Tak, wiem, kobiety to dziwne stwory.


Jakie mam z tego korzyści??

  • kolor paznokcia się wyrównuje, stają się jednolite, gładsze i nie ma obawy o zadziorki, które robią mi się na końcówkach, bo są pod lakierem
  • stają się twardsze, a lakier trzyma je w ryzach, mniejsze ryzyko złamań i rozdwojeń.
  • po prostu wyglądają jak naturalne (jak makijaż no make up :D)
  • nawet jak się coś przetrze to w zasadzie tego nie widać (ale ja perfekcjonistka i tak zmywam i maluję again)
  • wyglądają estetyczniej, zwłaszcza te białe końcówki, które w moim przypadku przy paznokciach do opuszka są dość długie

I mimo, że to totalnie bez sensu i jakbym miała wybierać to najbardziej lubię siebie w dłuższych niepomalowanych paznokciach, ale nie za długich, bo wtedy mi przeszkadzają. Wtedy wcieram w nie olejek i zdrowo błyszczą i to jest ten błysk jaki lubię. Cenię naturalność. Ale na większe okazje mogę sobie pozwolić na wysuszające szaleństwo, paznokciowy romans ze zmywaczem i lakierami. 

niedziela, 17 listopada 2013

Odnajdź sport dla siebie... - krótka rozprawa o moich zajęciach

Dzisiaj post strikte nie włosowy pisany po usłyszeniu piosenki, którą często słyszę na treningach. Ale zacznę od początku:
Jako dziecko nienawidziłam lekcji WF. Robiłam wszystko, żeby siedzieć na ławce. Po prostu gry zespołowe były dla mnie męczarnią. Bałam się piłki i współzawodników. Oczywiście po zajęciach biegałam i hasałam jak to dziecko, jednak wolałam by nikt nie chciał ze mną grać w piłkę. Co innego chowanego, berek, słynna u mnie na osiedlu zabawa w krowę, skakanka, w której byłam niezła i gra w gumę <3. Jednak ze sportami nie miałam nic do czynienia.
Później przyszło zwolnienie z WF i miałam święty spokój.
Powrót w czasach licealnych na lekcje nie należał do najprostszych. Miałam elementarne braki, kondycja też pozostawiała wiele do życzenia mimo, że zawsze byłam w miarę szczupła. I to chyba wtedy brak "pasji sportowej" zaczął mi ciążyć. Wszyscy w okół robili coś sportowego: grali w siatkę, kosza, biegali, przez przeszkody, skakali wzwyż, grali w ping-ponga (ja nigdy nie umiałam), tenisa itp, a ja nie robiłam nic. A kilka sportów bardzo mi się podobało. Nie miałam jednak motywacji by zacząć cokolwiek ze sobą robić, w drugiej klasie zaczęłam intensywne treningi brzucha, ale zaprzestałam, bo po ponad roku nie widziałam rezultatów. Miałam też kilka podejść do biegania, ale to też nie było to. Na siłownie sama nigdy nie odważyłam się pójść. I nadal marzyłam o jakimś sporcie, który pochłonie mnie do reszty: tak jak moją przyjaciółkę szermierka. I wtedy w moim życiu pojawiła się AKROBATYKA.

Na początku byłam nastawiona bardzo sceptycznie: "ja i akrobatyka, zwariowałaś??? przecież ja nie jestem w ogóle rozciągnięta (nie umiałam dotknąć dłońmi do stóp w skłonie), nie nadaje się, nie ma mowy!" - taka była moja pierwsza odpowiedź. Poza tym nie umiałam zrobić przewrotu w tył, słaby przewrót w przód, o czymkolwiek robionym głową w dół nie było nawet mowy. Brak rozciągnięcia i mięśni, zwłaszcza rąk, czyniły ze mnie akrobatyczną kalekę. Ale potulnie poszłam na pierwsze zajęcia. I wtedy się zakochałam.
Z pierwszego treningu pamiętam tylko zakwasy i skoki na batucie.
Potem robiło się coraz lepiej. Przestałam się bać, robiłam gwiazdy, stania na rękach, poprawne przewroty, salta na batucie. Aż tu nagle: bum!!! I spadłam na łeb na szyję. Kontuzja może nie była poważna, ale przez miesiąc nie mogłam się ruszyć, a kręgosłup, zwłaszcza szyjny bolał jak cholera. Po tym jak przestał ogarnął mnie strach. Zostałam zmuszona do powrotu na treningi. Na pierwszym ryczałam jak bóbr bojąc się zrobić przewrót. Nie wiem czy znacie to uczucie: chcecie coś zrobić, a mózg steruje waszym ciałem tak, że nie jesteście w stanie. To było okropne. Ale po kilku treningach było już lepiej. Mimo, że nadal nie stanęłam jeszcze na rękach, stwierdziłam, że nie będę się nigdzie spieszyć. Bo zakochałam się w akrobatyce na nowo i nie zamierzam z niej tak łatwo rezygnować.

O akrobatyce z mojego punktu widzenia:

  1. rozwija każdy jeden malutki mięsień - ręce, nogi, brzuch, plecy pracują na treningach jak szalone.
  2. pomaga w pokonywaniu słabości
  3. dzięki temu czuje się bardziej pewna siebie 
  4. może to trochę śmieszne, ale jest pewnym rodzajem szpanu - dość nietypowy sport, wszyscy zadają dużo pytań
  5. pomaga mi się rozwijać
  6. dzięki niej na nowo pokochałam sport: planuję spróbować kilku następnych zajęć
  7. jest mega tania - płacę tylko za wynajem sali
  8. przystojni, wysportowani mężczyźni na treningach, haha ;p

Podsumowując: nie zniechęcajcie się za pierwszym razem, szukajcie, chodźcie na zajęcia (często pierwsze z nich są darmowe), a może odkryjecie sport dla was. Jeszcze nigdy nie wracałam do domu tak zmęczona i szczęśliwa, jak właśnie po treningu. 

piątek, 15 listopada 2013

Włosowe problemy.......

..... studentki, mieszkanki dużego miasta, osoby zapracowanej, żyjącej w biegu, na walizkach i podczas pór roku - tak właściwie powinien brzmieć tytuł posta. Zauważyłam, że moje włosy wizualnie odbiegają od tego co widzicie na zdjęciach. Ma to kilka podstawowych przyczyn, o których dzisiaj chciałabym wam napisać.

Jako studentka: cierpię na wieczny brak pieniędzy, co za tym idzie jeszcze mniej pieniędzy do wydania na produkty do włosów. Dlatego wybieram  te najtańsze produkty drogeryjne. A mam tyle chęci do wypróbowania produktów dostępnych w internecie...

Jako mieszkanka Krakowa: to oczywiste: twarda woda, która po prostu wysusza. Jej destrukcyjne działanie mogę próbować niwelować tylko dzięki płukankom.

Jako osoba zapracowana: nie mam czasu na siedzenie z maskami i olejami na włosach, ograniczam się do niezbędnego minimum.

Jako żyjąca w biegu i na walizkach: w biegu związuje włosy, ściskam je gumką, wyrywam zdejmując, nie obchodzę z nimi delikatnie, suszę suszarką, bo 5 min do autobusu, a i tak wychodzę na zimno w mokrych. Oprócz tego jem niezdrowo i coraz częściej zdarza mi się zapomnieć o szklance wody w ciągu dnia. Na walizkach - przenoszę się z mieszkania do mieszkania, co powoduje że nie mogę taszczyć ze sobą wielkiej siaty kosmetyków za każdym razem.

Zima to najbardziej znienawidzona przeze mnie pora roku. Chociaż włosy jeszcze nie elektryzują się za bardzo to na zimnie puszą się trochę, ocierają o kurtki, ja opieram się o nie w tramwajach i przytrzaskuje torbą i zamkiem kurtki, nie noszę czapki bo wyglądam w niej jak plemnik (to stwierdzenie jednej z moich przyjaciolek podbiło me serce)
W lecie nie jest lepiej, włosy myte x razy dziennie, związywane mocno by nie przeszkadzały i zerowe użycie kosmetyków, a przynajmniej tak jest na wyjazdach.

Mam nadzieję, że wkrótce się poprawię, zacznę chociażby zdrowiej jeść i nosić czapkę, bo mogę się tylko nabawić zapalenia zatok.
Znajdźcie dzisiaj czas na maskę lub olej, bo ja chwilę na pewno znajdę.
Pozdrowienia, Panda ;)

sobota, 9 listopada 2013

Sucha skóra twarzy mimo olejowania i OCM???

Moja skóra jest jakaś dziwna. Sucha i tłusta jednocześnie. Mimo smarowania olejem i OCM sucha, ściągnięta, ma mnóstwo widocznych skórek na nosie i w okolicach, na brodzie i czole, szczególnie między brwiami. To bardzo irytujące.
Więc postanowiłam zrezygnować z olejowania na rzecz kremu Alterry. Sięgnęłam po TEN kosmetyk za niecałe 10 zł.
Ponieważ kierowałam się składem, oto on:
Aqua, Olea Europaea Oil*, Glycerin, Alcohol*, Carthamus Tinctorius Oil*, Myristyl Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Oenothera Biennis Oil*, Rhus Verniciflua Cera, Xanthan Gum, Prunus Armeniaca Kernel Oil*, Hydrogenated Lecithin, Dipotassium Glycyrrhizate, Helianthus Annuus Seed Oil, Levulinic Acid, Ascorbyl Palmitate, Tocopherol.

Wybrałam ten, który miał najniżej w składzie alkohol. 
Używam go już jakieś dwa tygodnie, więc mogę coś o nim po krótce powiedzieć. Krem fajnie się wchłania praktycznie do matu, zostawia delikatną warstwę ochronną na skórze. Jednak nie nawilża mojej skóry tak jak powinien. Jednak jest lepszą alternatywą niż tłusty olej na dzień.
Całkiem możliwe że problemem jest woda, bo po prysznicu problem znów powraca. Ale nie zrezygnuje przecież z mycia twarzy.
Wyjęłam z szafki inny krem, który zawsze ratował mnie w kryzysowych suszach. Było lepiej, ale nie tak jakbym chciała.
Nie wiem co mam robić z tą skórą, nie wiem jak sobie poradzić z zanieczyszczeniami i wysuszeniem. :<

czwartek, 7 listopada 2013

Aktualizacja włosów - październik

Pażdziernik należał do cudownych, pracowitych miesięcy. Nie miałam czasu na żadną pielęgnację. Jak pisałam w poprzedniej aktualizacji moje dbanie o włosy ograniczało się do mycia i silikonowego serum. Dopiero od zeszłego tygodnia włączyłam w pielęgnację olej kokosowy /spożywczy, kupiony na dziale kuchnia azjatycka/. Moje włosy prezentują się tak:





Jak je pielęgnowałam?
Mycie: Cien papaja i brzoskwinia - szampon z Lidla
Odżywka: Isana Oil Care, wcześniej Garnier, siła 5 roślin
Zabezpieczanie: Green Pharmacy, Jedwab do włosów

plus olej kokosowy od tygodnia: olejowanie olejem kokosowym na mokre lub suche włosy.

Zostawiam was z podsumowaniem i zdjęciami i uciekam na akrobatykę ;**

wtorek, 5 listopada 2013

Ciężkie wybory przy stoisku perfumeryjnym

Wybór nowych perfum to dla mnie po prostu masakra. Mam bardzo silnie sprecyzowany gust zapachowy i większość perfum po prostu mi śmierdzi. Dla mnie perfumy powinny być świeże, lekkie, ale nie słodkie, o cytrusowym, nienachalnym zapachu. Przez dwa lata moim zapachowym ideałem był Adidas, Free Emotion, o takie.

Niestety zapach został wycofany, a w jego miejsce dali jakiegoś śmierdzioszka. 
Adidas miał tylko jedną wadę: niska trwałość. Jednak dla mnie była do wybaczenia, zawsze można się psiknąć jeszcze raz. Jedna buteleczka starczała mi na rok.


Teraz szukam zamiennika w rozsądnej cenie. Wchodzę do drogerii i po prostu wącham wszystkie perfumy po kolei. Na razie zaliczone mam poszukiwania w Hebe, Rossmanie i Yves Rocher. I nic. Ale nie poddaje się. Może skomponuję jakąś kompozycje na podstawie olejków eterycznych. Nie wiem co prawda jak bedzie z trwałością, ale przecież zawsze można się pomiziać jeszcze raz.

Pomóżcie włosomaniaczki, ceromaniaczki, zapachomianiaczki i inne maniaczki. Znacie jakieś perfumy o cytrusowo-werbenowo-gorzko pomarańczowo-zielono herbatowo-piżmowo-cedrowych zapachów?? Miałyście może doświadczenia z Adidas Free Emotion i wiecie czego szukam??

Buziaki, Panda.

niedziela, 3 listopada 2013

Pomadka do ust Alterra w roli odżywki do rzęs

Będąc wciąż w temacie dziwnych metod pielęgnacji chciałabym przedstawić Wam sposób na wzmocnienie i pielęgnację rzęs. Dla mnie ten temat jest wyjątkowo ważny ponieważ na co dzień używam agresywnych, wodoodpornych tuszy do rzęs. Marzą mi się firanki, takie jakie ma moja przyjaciółka, jednak natura polskiego, mysiego typu urody jest zupełnie inna. Dzisiaj w roli głównej pomadka do ust Alterra.

Wszystkie informacje podlinkuję Wam niżej, myślę, że nie warto tworzyć n-tego postu na ten temat, wystarczy rozpowszechniać świetne sposoby. Powiem Wam tylko, że pomadka ma świetny skład, używana zgodnie z przeznaczeniem przypomina wazelinę, długo zostaje na ustach i pozostawia je miękkie. Aplikacja na rzęsy jest również przyjemna (można również wykorzystać szczoteczke po tuszu, ale ja po prostu maziam po rzęsach), nie ma uczucia zamglenia spojrzenia. Jedyne co trzeba zrobić to po spaniu przetrzeć oczy, bo trochę jej zostaje i możemy mieć problem ze spływaniem tuszu.
Efekty o jakich piszą dziewczyny na wizażu przekonały mnie, że warto spróbować.
No i spróbowałam.
Nie stosuję tego sposobu regularnie, tylko jak mi sie przypomni. Jednak po niemal miesiącu stosowania zauważyłam, że rzęsy stały się bardziej elastyczne i chyba o ton ciemniejsze. Chociaż wypadają tak jak dawniej. Mam nadzieję, że dzięki pielęgnacji chociaż odrobinę zniweluje ich wysuszenie tuszami i eyelinerami.

Przeczytajcie koniecznie te strony:
nasz klasyczny wizaż
KWC
i post u Aliny

Możecie polecić jakieś odżywki do rzęs w rozsądnych cenach? ;)



piątek, 1 listopada 2013

Moja ulubiona metoda olejowania włosów

Zawsze olejowałam włosy na sucho i na noc. Rano myłam włosy i wszystko było okej. Ale efekty zawsze były nie takie jakie sobie wymarzyłam. Ten sposób miał jednak wiele wiele zalet: nie musiałam myć, moczyć włosów dwa razy częściej (a zdarzały się miesiące, gdy olejowałam włosy codziennie), widziałam jaką ilość nałożyłam na włosy, gdzie są jeszcze nienaolejowane itp., olejowanie na noc niwelowało paradowanie z tłustymi włosami w dzień i do tego nie zdarzały się awaryjne sytuacje typu: "nie wyjdę z domu, mam naolejowane włosy!". Moja rodzina słyszała to wiele razy. Wtedy zaczęłam olejować na noc, bo byłam przeświadczenia, że olej trzymany długo ma szansę zadziałać. Zresztą takie trzymanie oleju daje u mnie najlepsze efekty. Albo może dawało lepsze niż w przypadku trzymania oleju godzinę czy dwie...

Kiedyś w ramach eksperymentu, który teraz stosuję do dziś, nałożyłam olej na umyte, mokre włosy. Pod czepek. I czapkę. Siedziałam w tym godzinę, dwie, po czym nałożyłam maskę dla zemulgowania i zmyłam. Kiedy indziej też powtórzyłam akcję z czepkiem, ale potem zdjęłam go i poszłam spać w oleju na włosach. I następnym razem też na noc, ale z  odżywką b/s. Efekty jakie uzyskałam były dla mnie miłym zaskoczeniem. Włosy już podczas mycia były niezwykle gładkie i miękkie. Po wyschnięciu sypkie, lśniące, elastyczne, takie jak uwielbiam.

Teraz oczywiście siedzę w czepku i czapce wydzierganej na drutach przez moją mamę. Zresztą kupiłam wczoraj drugie opakowanie oleju kokosowego, który dość dobrze sprawuje się na moich włosach.

A jakie są wasze ulubione metody olejowania włosów?